środa, 16 kwietnia 2014

Uciekaj od smutnych chrześcijan.

Na chemii było coś takiego, że jak się doda do roztworu fenoloftaleinę, to można ocenić pH tego roztworu, bo w zasadowym środowisku fenoloftaleina zabarwi roztwór na malinowo. Powiem szczerze, że kiedy ktoś mi mówi, że chodzi do kościoła, przyjął świadomie chrzest, albo że jest bardzo wierzący, a nawet modli się językami... to jeszcze dla mnie o niczym nie świadczy. Po prostu, zbyt wiele razy, po wyznaniu takiej osoby przekonywałem się, że jest zgorzkniała, zrozpaczona i... chce umrzeć :P

Papierkiem lakmusowym, czyjegoś chrześcijaństwa jest po prostu, jego postępowanie. To prosty test. Może ktoś jest kaznodzieją, a może nawet pastorem i przewodzi w dużym kościele, tak czy siak, warto sprawdzić, czy to co głosi, zlewa się z jego własnym postępowaniem. Nie po to żeby piętnować i mu to wytknąć, ale po ludzku ocenić, czy warto go słuchać. Żeby stwierdzić po prostu, czy ten ktoś ma dla nas coś mądrego, do zaoferowania. Andrew Carnegie powiedział kiedyś „Im jestem starszy, tym mniej uwagi poświęcam temu, co ludzie mówią i więcej temu co robią.”. Jakie to mądre :)

Są dla mnie takie dwa obszary, które mówią mi o czyimś chrześcijaństwie szczególnie dużo. Po pierwsze radość :) po drugie, jak ktoś reaguje na sytuacje trudne, czyli przykre słowa, zło, wyrządzoną mu krzywdę, odrzucenie itd. To drugie, mówi sporo o czyjejś dojrzałości chrześcijańskiej i o tym jak Jezus już zadziałał w jego życiu. Skupmy się jednak, na tym pierwszym.

radosny chrześcijanin :)
Po prostu radość :) Jeśli Bóg odpuścił nam wszystkie grzechy i pojednał się z nami, jeśli umarliśmy wraz z naszą grzeszną naturą i urodziliśmy się całkowicie nowi z nowym sercem i jeśli Bóg posłał do nas Pocieszyciela - Ducha Świętego, który zawsze jest z nami... to czy możemy być nieszczęśliwi, jeśli serio w to wierzymy? :) Ten komu odpuszczono grzechy i Bóg działa w jego życiu, jest po prostu szczęśliwym człowiekiem i jest pełen radości. Cieszy się, żartuje, jest fajnie być przy nim! To jest dla mnie, najważniejsze świadectwo, działania Boga w czyimś życiu. To takie proste i mówi tak wiele. Być może to trochę brutalne, ale jeśli ktoś jest smutny na co dzień, przygnębiony, non-stop się z czymś zmaga i ten ktoś mówi Ci, jak powinieneś żyć i jak powinieneś wierzyć... uciekaj od niego szybko i jak najdalej. Uciekaj od smutnych chrześcijan. To co mówią, ma często pozór mądrości, ale ich ciężar i smutek, mówi za nich samych, Oni nie uchwycili jeszcze tego, co jest esencją Boga, a jest nią pokój i radość. Tacy ludzie, nie mogą Ci tego dać, bo sami tego nie poznali, albo utracili gdzieś po drodze. Najczęściej mają oni dla Ciebie tonę zakazów, nakazów i „Bożych standardów”, których sami nie spełniają, ale ponad wszystko... są po prostu smutni i nieszczęśliwi. Nie zawsze widać to, na pierwszy rzut oka, czasem jest to schowane pod udawanym uśmiechem i grą. Tacy ludzie, mogą czasem sprawiać wrażenie, że... smutek to trochę ich styl życia :)

"Wtedy przyszli do niego uczniowie Jana i pytali: Dlaczego my i faryzeusze pościmy, a uczniowie twoi nie poszczą? I rzekł im Jezus: Czyż mogą goście weselni się smucić, dopóki z nimi jest oblubieniec? Nastaną jednak dni, gdy oblubieniec zostanie im zabrany, a wtedy pościć będą.” Mt 9:14-15 

Ten fragment mówi jasno :) że jeśli jest z Tobą Jezus, to jesteś szczęśliwy! Smutek, jako styl życia (:P), jest więc oznaką niewiary, w to że On jest z nami! Oczywiście smutni ludzie w kościele, odwrócili ten fragment tak, żeby dawał im zielone światło do bycia smutnymi i mówią „Przecież Jezusa, nie ma z nami, bo uniósł się do nieba!”. Jeśli Jezusa nie ma z nami... to to nie jest chrześcijaństwo, a wyjaśniając ten fragment dogłębniej, Jezusowi chodziło o to, że zostanie pojmany i zabity i w tym kontekście, faktycznie :) kiedy Jezusa pojmano, zabito i złożono w grobie, uczniowie byli baardzo smutni i na pewno pościli.

Jednak teraz, kiedy Jezus jest znowu z nami, kiedy jest z nami Jego Święty Duch :) jak możemy dawać sobie prawo, żeby się smucić? Zgodnie z tym fragmentem, nie powinniśmy sobie dawać takiego prawa. "Czy to znaczy że smutek jest jakimś zakazanym dla mnie uczuciem? Fajnie że Ty nie jesteś smutny, ale ja jestem! No to co? mam się czuć potępiony?". Absolutnie nie :) Bóg kocha Cię takim jakimś jesteś, jest dla Ciebie mega wyrozumiały. Jest Twoim Tatą ;) nie czuj się napiętnowany, tym co tu piszę o smutnych chrześcijanach, zwróć jednak uwagę, że Twój smutek może świadczyć o Twojej niewierze :)

"Błogosławię Pana, który dał mi rozum, i dlatego nocą nawet upomina mnie serce. Zawsze Pana mam przed oczyma On jest stale po mej prawicy, i dlatego stoję. Raduje się więc moje serce i cieszy ma dusza, bezpieczne też będzie zawsze moje ciało. Bo wiem, że nie poślesz mnie do kraju umarłych, nie dopuścisz, by Twoi wierni pozostali w grobie. To Ty mi pokazujesz drogę do życia, a przed Twym obliczem - pełnia radości, po Twej prawicy radość trwa na wieki" Ps 16:7-11 

To jest postawa pełna wiary. Kto ma bliską relację z Bogiem, czuje jego obecność i opiekę, nie umie być smutny :) radość jest niepowstrzymana, nawet mimo upadków i przeciwności ;)

Podsumowując: Uciekaj od smutnych chrześcijan :) nie mają w sobie życia. Jeśli jednak czytając to stwierdzasz, że sam właśnie jesteś jednym z nich, to wspaniałe i ważne odkrycie :) módl się do Boga, żeby dał Ci się lepiej poznać i żeby objawił Ci swoją radość i pokój. Wystarczy tylko dziecięca wiara, bo wszystko w Jezusie, mamy zapewnione z łaski (za darmo), przez małą dziecięcą wiarę. Tak jak całe chrześcijaństwo, jest to niewykonalne przez ludzkie wysiłki i całkowicie proste w Bożej łasce :)


niedziela, 13 kwietnia 2014

Zaprowadzić do Jezusa.

Ostatnio poznałem dziewczynę (nadajmy jej pseudonim "Kasia"), mieliśmy sporo wspólnych tematów i oczywiście pojawił się temat Boga i chrześcijaństwa. Jak wiadomo, ludzie mają różne poglądy na temat wiary i są do nich, mniej lub bardziej przywiązani. Nauczyłem się to szanować, nie mówić z pozycji "najmądrzejszego na świecie, wyznawcy jedynej prawdy", mimo, że to co mówię wypływa z przekonania, bardzo staram się nie walić tym nikogo po głowie, tak jak robiłem to kiedyś.

Tak było i w tym przypadku. Moja rozmówczyni, zainteresowała się gdzie chodzę do kościoła, z góry zakładając że jest to kościół katolicki (normalka). Kiedy wymieniłem nazwę kościoła i wyjaśniłem, że nie należę do kk i że bliżej mi raczej do protestantów... nie dało się już z nią rozmawiać. Totalnie się zamknęła, mało tego! Powiedziała, że to koniec tematu i że nie będziemy, ani o niczym dyskutować, ani debatować, ani w ogóle rozmawiać o Bogu. Trochę zbaraniałem...


Zrobiłem szybki rachunek sumienia, czy powiedziałem coś nie tak, ale jeszcze nic nie zdążyłem powiedzieć oprócz tego, że jestem chrześcijaninem nie-katolikiem. Ani słowa więcej. Uszanowałem prośbę mojej rozmówczyni, z nadzieją, że jeśli bliżej mnie pozna, będę mógł się chociaż dowiedzieć, czemu jej reakcja jest taka ostra. No i po dłuższym czasie... dowiedziałem się.

Tak jak mogłem się zresztą domyślić, Kasia poznała już moich kochanych braci w wierze protestantów i to właśnie im, zawdzięczam to, że nie chce słuchać ani mojego świadectwa, ani tego jak ważny jest dla mnie Bóg, ani w ogóle, nic nie chce słyszeć w tym temacie.

Widziałem kiedyś taki demotywator, "Bóg jest w porządku, tylko personel naziemny ma do niczego". Jeśli ktoś jeszcze nie zrozumiał, co przydarzyło się Kasi, już wyjaśniam. Moi bracia, bardzo skutecznie zaszczuli ją, tym jaki kościół katolicki jest okropny i jak bardzo tylko protestanci "wierzą w prawdę". Do tego dorzucili sporą dawkę najradykalniejszego kreacjonizmu jaki jest i całą masę wersetów z biblii, które nie tyle miały świadczyć o Jezusie, ale o ich racji. Jak na protestantów przystało, nie znosili sprzeciwu, wykazywali z dziką rozkoszą nieznajomość biblii swojej rozmówczyni i generalnie mieli bardzo dużo do powiedzenia... o wszystkim. Tylko czegoś o dobrej nowinie zapomnieli jej powiedzieć, no ale biblia jest taka gruba... kto ma czas na głoszenie dobrej nowiny prawda?

Nie żebym sam w to kiedyś nie wierzył, ale jak to się w ogóle stało... że my jako Ciało Chrystusa, uwierzyliśmy, że ludzie będą zbawieni, jeśli każemy im odmówić "modlitwę grzesznika"? Jakim cudem daliśmy się oszukać, że walenie ludzi po głowie wersetami z biblii, to jest głoszenie dobrej nowiny o Jezusie? Kto nas okłamał, że wydaje się nam, że jeśli pokażemy palcem wszystkie brudy w życiu człowieka i to co robi źle, to on pobiegnie do Jezusa? Żyjemy sobie w czasach kiedy kościoły organizują projekty, wiece i marsze. Głoszenie ewangelii, zastąpiliśmy rozdawaniem ulotek i rozdawaniem biblii. Jesteśmy aktywni w polityce, stojąc na straży "prawdy" i "wartości chrześcijańskich", a jedyna "moc" jakiej doświadczamy, to moc potępienia, jaka wylewa się z nas na zwolenników gender, związków partnerskich i aborcji.

Żeby "nie ulec skażeniu", nie pijemy alkoholu, nie rozmawiamy z naszymi współpracownikami, którzy nie wierzą w to co my, nie chodzimy na imprezy, żeby "nie utracić namaszczenia". Grzesznicy nas drażnią i przerażają. Obudowaliśmy swoje kościoły wysokim murem, żeby oddzielał nas od świata. Prowadzimy zza tego muru, defensywną wojnę ze światem, od czasu do czasu przerzucając przez fosę ulotki i linki do kazań, może jakiś granat w postaci "akcji ewangelizacyjnej" i "misji chrześcijańskiej", a potem szybka cofka do ciepłego kościoła.

Mamy swoje bezpieczne spotkania i hermetyczne grupki. Mamy spotkania dla kobiet, mamy spotkania dla mężczyzn, mamy spotkania modlitewne, mamy chóry i zespoły chrześcijańskie. Mamy tyle spotkań, że w ogóle nie musimy już nawiązywać kontaktu z ludźmi spoza kościoła. Broń Panie Boże, nawiązywać z nimi bliższej relacji. Nie położyliśmy naszego światła pod korcem jak mówił Jezus, my zalaliśmy je betonem i zamknęliśmy je w sejfie. Tak żeby nikt nie widział, nie zadawał pytań, nie prowokował do czynów.

Tak odważnie krzyczymy "Chrześcijaństwo to nie jest chodzenie do kościoła! Stanie w kościele, czyni Cię chrześcijaninem, tak samo jak stanie w garażu czyni Cię samochodem!". Tymczasem najodważniejsza rzecz jaką jesteśmy w stanie komuś powiedzieć to: "Przyjdź na nasze spotkanie modlitewne. Przyjdź do naszego kościoła." i uff... misja spełniona, a jeśli przyjdzie, to przecież zajmie się nim pastor. Jak tak sobie czytam NT, to jakoś nie widzę żeby Jezus chodził i zapraszał ludzi do synagogi na jakieś "spotkania"... albo na jakiś marsz. Nie organizował protestów przeciwko prawu Rzymskiemu, które np. nakazywało czcić Cezara jako bóstwo.

Co się stało w naszych głowach z Jezusem, siedzącym pośród grzeszników i jedzącym z nimi bułkę? Czemu tak trudno nam się zakumplować z kimś kto, nie wierzy, albo zwyczajnie nie ma takich poglądów jak my?

No tak, ale są wśród nas przecież "gorliwi głosiciele prawdy"... i Oni są właśnie najgorsi :) to właśnie ich spotkała Kasia. Dlaczego najgorsi? Bo oni nie chcą wchodzić z Tobą relację. Oni chcą powiedzieć Ci co mają do powiedzenia, pokazać Ci że źle wierzysz i że masz grzech, potem znikają, aż będą mieli znowu coś fajnego do powiedzenia. Broń Cię Panie Boże, żeby pomogli Ci rozwiązać Twoje problemy, mają przecież tylu ludzi do "nawrócenia" i "zewangelizowania". Oni są tacy super, że odpowiedzą Ci na Twoje wszystkie pytania... których nie zadałeś! Mają wszystkie odpowiedzi. Ojej! Chcesz od nich pomocy? Nie oczekuj więcej niż "Będziemy się za Ciebie modlić!".

Hej! Co by się stało? Gdybyśmy serio uwierzyli że Bóg nas kocha i przemienił nas. Gdybyśmy uwierzyli, że Duch Święty odpuścił nam grzechy i nie musimy się już bać świata. Że możemy odważnie do niego wkraczać, ale nie żeby zadeptać go i zamęczyć swoimi poglądami. Tylko żeby demonstrować Jezusa i kochać ludzi! Mamy przecież Ducha Bożego. Dlaczego mielibyśmy bać się, że ulegniemy skażeniu, obcując ze światem? Czemu musimy się zamykać na swoich bezpiecznych spotkaniach, a nie możemy demonstrować Boga jak Józef w Egipcie?

http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=41

Kiedyś, byłem przekonany, że "Prowadzenie ludzi do Jezusa", to jest takie ciągnięcie osła za uzdę, nawet jeśli on zapiera się wszystkimi nogami, musimy przeciągnąć go do mety o nazwie "Zbawienie", ale przecież to nie jest tak. Jezus mówi, że jesteśmy solą ziemi, światłością świata, miastem na górze.

"Wy jesteście solą ziemi. Jeśli tedy sól zwietrzeje, czym ją samą solić się będzie? Na nic się już więcej nie zda, jak tylko by ją wyrzucić na zewnątrz, gdzie zostanie podeptana przez ludzi. Wy jesteście światłem dla całego świata. Nie można ukryć miasta położonego na szczycie góry. Nie zapala się też lampy po to, by ją schować pod korcem. Przeciwnie, umieszcza się ją na świeczniku, aby dawała światło tym wszystkim, którzy są w domu. Tak też światło wasze niech jaśnieje na oczach wszystkich ludzi po to, żeby widzieli wasze dobre uczynki i wielbili za nie Ojca waszego, który jest w niebie." Mt 5:13-16

Sól ma to do siebie, że powoduje pragnienie...! Jeśli moje życie nie powoduje w ludziach pragnienia
poznania Boga, to nie znaczy że Oni są beznadziejni, tylko raczej z moim życiem jest coś nie tak, że MOJE światło nie przyciąga ich :) Nie chodzi o to, żeby ciągnąć kogoś za łeb, ale żeby powodować w ludziach pragnienie poznania Boga, świecić na nich swoim życiem, jeśli Ci ludzie nie widzą w nas, nic co jest im potrzebne, nie widzą pokoju, miłości, szczodrości, cierpliwości, jeśli nie widzą Jezusa? to – niespodzianka – nie spowoduje to w nich pragnienia poznania Boga!

Każdy z nas ma znajomych którzy nie znają Jezusa. Każdy z nas ma dane mu przez Boga pole służby, taką swoją małą sferę wpływów i tylko od nas zależy, czy w mocy Ducha Świętego będziemy odpowiedzią na ich potrzeby, czy raczej sfrustrowani brakiem efektów w naszym życiu, będziemy wytykać im ich grzeszne życie - skutecznie zniechęcając do...czegokolwiek. Bóg ma dla nas rzeczy naprawdę ogromne i dzięki Jego prowadzeniu możemy być światłem dla każdego kto wejdzie z nami w relację, musimy tylko przestać chodzić do kościoła i zacząć być kościołem. Bum.