czwartek, 29 grudnia 2011

Odpuszczenie (wszystkich) grzechów. Koniec z klęczeniem w konfesjonale?




Tym razem o odpuszczeniu grzechów i spowiedzi. Czy moje grzechy są mi odpuszczone? Czy dopiero będą? Czy trzeba się wyspowiadać? Czy to warunkuje zbawienie? Czy możliwa jest relacja z Bogiem kiedy mam "niewyspowiadane grzechy" na sumieniu? Jak często muszę się spowiadać żeby żyć w zgodzie z Bogiem?

Krąży na ten temat wiele błędnych opinii, a Bóg powiedział że prawda nas wyzwoli :), zacznijmy więc od odstrzelenia głów fałszywym doktrynom i nauczaniom na ten temat :) czyli zanim powiemy sobie jak jest, powiedzmy sobie – jak nie jest.


Jeśli przyznajemy się do naszych grzechów, [On] jest wierny i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej niesprawiedliwości. 1J 1:9

niektórzy chrześcijanie interpretują ten fragment następująco - „kto nie wyzna wszystkich swoich grzechów – nie może być zbawiony” inni chrześcijanie odpowiadają „nooo nie do końca tak jest... bo zbawienie jest z wiary i nie ma nic wspólnego ze spowiedzią, ale dopóki nie wyznasz wszystkich swoich grzechów twoja relacja z Bogiem jest niemożliwa. Dopóki nie wyznasz, swoich grzechów i nie przeprosisz Boga za nie, Bóg nie wysłucha Twoich modlitw, lub twoje modlitwy nie dolecą do nieba”. Obie strony są w błędzie. O tym że zbawienie jest z łaski i nie ma nic wspólnego ze spowiedzią, pisałem w poprzednim artykule który można przeczytać tutaj http://slowojakogien.blogspot.com/2011/10/jak-dostac-sie-do-nieba.html . Więc przeanalizujmy czego ten fragment NIE mówi. Otóż nie mówi że spowiedź warunkuje zbawienie, nie mówi też że Bóg nie będzie działał w Twoim życiu jeśli się nie wyspowiadasz wszystkich swoich grzechów, nie mówi że Bóg nie wysłucha Twoich modlitw jeśli nie wyspowiadasz się. Co więc ten fragment mówi? Moim zdaniem Jan stawia się w pozycji „nie-chrześcijan”, (co dobrze pasuje do kontekstu tego wersetu) i mówi o przyznaniu się do swojej grzeszności podczas przyjęcia daru zbawienia. Ma to głęboki sens, bo ktoś kto w swoim mniemaniu nie grzeszy to tak jakby odrzucał ofiarę Jezusa na krzyżu... no bo po co mu odkupienie grzechów, skoro jego zdaniem żadnych nie ma na sumieniu :) trzeba sobie więc otwarcie to powiedzieć – wszyscy jesteśmy tak samo winni grzechu.

PRAWO NIE ZNA LITOŚCI

wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej Rz 3:23

Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma. 1J 1:8

Możemy się różnić postępowaniem, ilością sytuacji w których upadliśmy – jednak wszyscy jesteśmy tak samo winni. Nie ma wśród nas większych i mniejszych grzeszników, tak jak nie ma grzechów ciężkich i lekkich :)

Ktokolwiek bowiem zachował całe Prawo, a potknął się w jednym, stał się winien wszystkiego. Bo Ten, który powiedział: Nie cudzołóż, powiedział też: Nie zabijaj; jeśli więc nie cudzołożysz, ale zabijasz, stałeś się przestępcą Prawa. Jak 2:10-11

Widoczne konsekwencje takich czynów mogą być różne, ale wszyscy zgrzeszyliśmy w równym stopniu i w równym stopniu jesteśmy odpowiedzialni. Ktoś kto najadł się pizzy tak że aż mu niedobrze, popełnia taki sam grzech, jak ktoś kto zabił swoją żonę. Jeśli jedziesz 52 km/h w obszarze zabudowanym, gdzie obowiązuje ograniczenie do 50 km/h jesteś takim samym przestępcą wobec prawa jak lekarz który dokonał 300 aborcji i 200 eutanazji. Jeśli myślisz sobie że to nie może być prawda, to przeczytaj jeszcze raz Jak 2:10-11 i nie martw się, nie jesteś jedyną osobą którą nauczono czegoś zupełnie innego. Prawo jest jak szklana szyba, nie ważne czy zrobisz w niej małą dziurkę czy rozbijesz ją wielkim kamieniem. Tak czy siak cała popęka i cała jest do wymiany. Tak samo jest ze złamaniem prawa.

Właśnie dlatego każdy z nas potrzebuje odkupienia grzechów. Każdy z nas potrzebuje zbawiciela – czyli kogoś na kim nie ciąży wina za grzech, ale kto weźmie karę za ten grzech na siebie.


WSZYSTKIE GRZECHY ODPUSZCZONE

To właśnie stało się na krzyżu, Jezus umarł za nasze wszystkie grzechy i wszystkie są nam odpuszczone. Przeszłe i przyszłe grzechy, są Ci całkowicie odpuszczone, nawet jeśli teraz grzeszymy, to ten grzech nie może w żaden sposób stanąć pomiędzy Tobą, a Bogiem i to jest właśnie dobra nowina :) Jezus nie zapewnił nam częściowego odpuszczenia grzechów, nie zapewnił nam również odpuszczenia grzechów na czas od przyjęcia zbawienia do popełnienia jakiegoś przewinienia. Jego śmierć uwolniła nas od kary za grzechy, przekleństwa prawa i dzięki temu, możemy śmiało powiedzieć że nawet grzechy których jeszcze NIE POPEŁNILIŚMY, są nam odpuszczone i nie są one problemem wobec Boga. Tych którzy myślą jeszcze chodź trochę inaczej, może przekona czas przeszły w następujących fragmentach.

I was, umarłych na skutek grzechów i nieobrzezania waszego ciała, razem z Nim przywrócił do życia. Darował nam wszystkie grzechy Kol 2:13

Piszę wam, dzieci, że ze względu na Jego imię odpuszczone zostały wam grzechy. 1J 2:12

Wprawdzie każdy kapłan staje codziennie do wykonywania swej służby, wiele razy te same składając ofiary, które żadną miarą nie mogą zgładzić grzechów. Ten przeciwnie, złożywszy raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, zasiadł po prawicy Boga. Hbr 10:11-12 (w tym fragmencie można zauważyć analogię do ciągłego spowiadania się w celu odpuszczenia grzechów)

Niech wam zatem wiadome będzie, mężowie bracia, że przez Tego zwiastowane jest wam odpuszczenie grzechów i to wszystkich, co do których nie byliście w stanie być usprawiedliwieni w Prawie Mojżesza Dz 13:38 

On to właśnie sam jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy; zresztą nie tylko za nasze, lecz także za grzechy całego świata. 1J 2:2

aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światła i od władzy szatana do Boga, aby otrzymali oni odpuszczenie grzechów oraz dział wśród uświęconych przez wiarę we Mnie. Dz 26:18 

darował”, „odpuszczone”, „jedna ofiara”, „grzechy całego świata”. No już chyba jaśniej się nie da tego powiedzieć. Otrzymaliśmy wieczne odpuszczenie grzechów, a nie chwilowe! To właśnie dzięki ofierze Jezusa możemy mówić o sobie że jesteśmy jednością z Bogiem (1J 4:17 i 1Kor 6:17) i to całkowicie niezależnie od naszych czynów :) oczywiście nie mogli tego o sobie powiedzieć ludzie którzy żyli w starym testamencie, bo byli pod starym przymierzem, Jeremiasz jednak prorokował o tym czego my dostąpimy, wiedział że to nastąpi. Bóg mówi przez Niego w księdze Jeremiasza:


Nie będą już musieli pouczać się wzajemnie, mówiąc jeden do drugiego: Starajcie się poznać Pana! Wszyscy bowiem będą Mnie znali - od najmłodszych do najstarszych - mówi Pan - bo wszystkim przebaczę ich winy i nie będę już pamiętał ich grzechów. Jr 31:34




na ten sam fragment powołuje się Paweł w Heb 8:12

Oto niespodzianka. Nie musisz ciągle latać do konfesjonału żeby się „oczyścić”, albo „pojednać z Bogiem”. Jedyne co mogłoby Cię pojednać z Bogiem, to ofiara za Twoje grzechy, ktoś kto poniósłby karę za Ciebie samemu będąc niewinnym – to właśnie stało się na krzyżu, więc o ile przyjąłeś Jezusa, przyjąłeś Jego ofiarę świadomie to wypowiadając, to jesteś już pojednany z Bogiem :) i nie może tego zmienić żaden grzech.

to znaczy, że Bóg w Chrystusie świat z sobą pojednał, nie zaliczając im ich upadków, i powierzył nam słowo pojednania. 2Kor 5:19

Bóg nie liczy już grzechów przeciwko Tobie, jak księgowy podliczający Twój dług, jest całkowicie otwarty na relacje z Tobą, niezależnie od Twoich uczynków :)

PO CO SPOWIEDŹ?

Po co w takim razie wyznawać grzechy „jedni drugim”

Wyznawajcie jedni drugim wasze grzechy, módlcie się za siebie wzajemnie, żebyście wrócili do zdrowia. Wytrwała modlitwa sprawiedliwego może bowiem wiele. Jk 5:15-16

Jest kilka powodów dla których warto mówić o swoich grzechach. 1) kiedy popełniłeś grzech i czujesz się z tym beznadziejnie, to super opcją jest powiedzenie o tym komuś. „Kamień spadł mi z serca, jak Ci o tym opowiedziałem”. Jk 5:15 zakłada wyznawanie grzechów przed innym chrześcijaninem który Cię nie potępi, przypomni Ci że Twoje grzechy są Ci odpuszczone i poklepie po plechach przypominając wszystkie fragmenty w biblii które mówią o tym że jesteśmy wolni od grzechu i że grzechy są nam odpuszczone. To konkretna pomoc. Pamiętaj jednak żeby nigdy nie mówić o swoich grzechach komuś, po rozmowie z kim czujesz się jeszcze gorzej, niż przed tem... brak świadomości że nasze grzechy są odpuszczone, błędy spowiedników i ich nieprawidłowe podejście, wyrządziły nam wszystkim więcej krzywdy niż średniowieczne wyprawy krzyżowe. 2) powód za wyznawaniem swoich grzechów komuś zaufanemu jest taki, że grzech mąci wodę, pozbawia obiektywizmu, kiedy wyznaje się grzechy innej osobie, na sytuacje pada światło z boku, sprzyja to trzymaniu się prostej ścieżki. 3) Moim całkowicie osobistym zdaniem, kiedy wyznajemy grzechy przed Bogiem i przed ludźmi i wyrzekamy się wszystkiego co z nimi związane, to jest to swego rodzaju zerwanie sieci wpływów które udostępniliśmy szatanowi ulegając jego pokusie. Nie jestem dokładnie przekonany, co do tego jak to dokładnie działa, ale wiem że nie ma to nic wspólnego z odpuszczeniem grzechów :) bo nawet gdy ludzie podnoszą fragment

Tym, którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a tym, którym zatrzymacie, są zatrzymane. J 20:23

mówiąc: „Widzisz! Trzeba chodzić do spowiedzi żeby otrzymać odpuszczenie grzechów!”, ignorują całą baterię fragmentów które mówią że jesteśmy już pojednani z Bogiem, że wszystkie grzechy są nam odpuszczone i że grzech po przyjęciu Jezusa jako zbawiciela, nie stoi pomiędzy nami i Bogiem! 

Co do J 20:23 to byłem jeszcze niedawno przekonany że fragment jest błędnie zapisany, lub przetłumaczony, ale jakiś czas temu przyjaciółka pełna Ducha Świętego napisała mi

"Moim zdaniem ten fragment potwierdza pozostałe powyżej przez Ciebie przytoczone. On mówi: Wy, przez to, że jesteście jednością ze mną, jesteście sprawiedliwi, bo Ja jestem sprawiedliwy. Zatem, jeśli ja odpuściłem Wam wszystkie grzechy, to i Wy je sobie odpuścicie.

Do dzisiaj zbieram szczękę z podłogi jak to czytam :P ale faktycznie taka interpretacja tego fragmentu jest najtrafniejsza, bo w przeciwnym razie musimy wyrzucić do śmietnika proroctwa Jeremiasza, list Jakuba i połowę listów Pawła :) jeżeli nie wszystkie. Co do "którym zatrzymacie, są zatrzymane", to myślę że chodzi tu o fakt że jeżeli komuś nie przebaczamy, zatrzymujemy grzech w sobie i w osobie winnej tego grzechu, a raczej jego konsekwencje - na własne życzenie. Bo Bóg odpuścił nam grzechy, wybaczył nam i zapłacił cenę za nie, co do tego nie mam wątpliwości. 

Jeśli nadal trudno w to uwierzyć, „bo przecież w kościele i na religii Pani mówiła zupełnie co innego”, otwórz swoją biblię i sprawdź te wszystkie fragmenty które wypisałem pod nagłówkiem WSZYSTKIE GRZECHY ODPUSZCZONE, jestem przekonany że prawda w tym temacie na maksa Cię wyzwoli i na zawsze odmieni Twoją relację z Bogiem.

sobota, 22 października 2011

Jak dostać się do nieba?



Często rozmawiam z różnymi ludźmi, o tym w co wierzą i o Bogu i bardzo często takie rozmowy wypływają na ten temat co się dzieje z człowiekiem, po tym jak umiera? "Gdzie się ostatecznie znajdę? Co ze mną kurcze będzie?" Tak na co dzień większość ludzi nie zadaje sobie takich pytań i czasem kiedy słyszą je tak bezlitośnie bezpośrednio, to tak jakby dostali siekierą w głowę – "a Ty jak myślisz? Gdybyś umarł dzisiaj, teraz, w tej chwili, poszedłbyś do nieba czy do piekła?". Kiedy zadaję to pytanie widzę wtedy zmarszczone brwi i przygryzioną dolną wargę... twarz ogólnie wyrażającą takie "hmmm..", można niemal zobaczyć jak te dawno nie używane trybiki w głowie zaczynają głośno pracować. "Hmm... Dobre pytanie... Pójdę do piekła czy do nieba? Co ja tu kurcze w ogóle robię? Jestem przecież w gruncie rzeczy.... dobrym człowiekiem... Prawda?".

Postanowiłem napisać tę notkę, bo zauważyłem że temat "kto idzie do nieba?", jest w głowach ludzi bardzo niejasny i pogmatwany i jest to naprawdę smutne, zwłaszcza że nasza dezorientacja w tej kwestii wynika z tego co usłyszeliśmy od naszych rodziców, potem na religii w szkole, a potem w kościele, a może nawet... każde z tych źródeł powiedziało nam co innego :)

a najczęściej przecież mówili nam coś w stylu "tak na prawdę w życiu chodzi o to żeby być dobrym człowiekiem... nie wiadomo kto ma racje... może muzułmanie? A może żydzi? Może Bóg to coś pośredniego z tych wszystkich religii? Nikt tego nie wie... więc staraj się być dobrym człowiekiem, to wtedy pójdziesz do nieba".

Brzmi logicznie prawda? :) źli ludzie idą do piekła, a dobrzy do nieba, "a kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera" i już czuję się jak w przedszkolu, czy podstawówce kiedy wszyscy traktowali mnie jakbym był głupi i nie umiał myśleć... słyszałem wtedy od mamy/wujka/cioci czy nauczycielki w szkole "nie myśl tak dużo bo Ci główka pęknie, bądź po prostu grzeczny to Pan Bóg Cię będzie kochał, bo Pan Bóg kocha tylko grzeczne dzieci!".



Wszyscy to słyszeliśmy :) "Jak będziesz grzeczny to bozia będzie Ciebie kochać", "bądź dobrym człowiekiem, to pójdziesz do nieba". Minęło tyle lat, nie jesteśmy już dziećmi – a ta informacja zakodowana siedzi nam z tyłu głowy... Ta świadomość że musisz być grzeczny/dobry, jeśli chcesz iść do nieba. Być dobry dla ludzi, chodzić do kościółka, wszystkim pomagać, odmawiać modlitwy, dawać od siebie ściągać na matmie, kopać studnie w afryce... Co o tym myślisz Paweł? Czy tacy "dobrzy ludzie", którzy robią to wszystko, zasługują na to żeby iść do nieba?




"Łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga: nie z uczynków, aby się nikt nie chlubił."  Ef 2:8-10





No tak... Paweł pisząc ten list, upewnił się żeby Efezjanie nie zrozumieli nic na opak :) nie ma więc opcji żeby dostać się do nieba na podstawie tego co zrobiłeś/zrobiłaś w swoim życiu. Bo zbawienie nie jest z uczynków, ale z wiary – i to naprawdę nie ma znaczenia w co wierzyliśmy przez te wszystkie lata naszego życia, tak jak nie ma znaczenia to, co mówili nam nasi dziadkowie, wujkowie, ciocie, mamusie i tatusie. Nie ma innego biletu do nieba niż łaska przez wiarę, czyli łaska (dar od Boga) + to że uwierzysz...

uwierzysz? ale w co uwierzysz.........? Paweł?

"Bo jeśli swoimi ustami wyznasz, że Jezus jest Panem, i uwierzysz w swoim sercu, że Bóg wzbudził Go z martwych, będziesz zbawiony. Sercem bowiem wierzy się dla sprawiedliwości, a ustami wyznaje się dla zbawienia. Gdyż Pismo mówi: Każdy, kto w Niego wierzy, nie będzie zawstydzony." Rz 10:9-11

Wszystko jasne :) kto uwierzy że Jezus umarł za Twoje grzechy i zmartwychwstał, jest zbawiony, czyli jak taki "ktoś" umrze to idzie do nieba! Ha! Ale proste co? :)

Warto się jednak zastanowić nad tym, co ten fragment dokładnie mówi, no bo przecież dużo ludzi wierzy w to że Jezus chodził po ziemi, ba nawet szatan w to wierzy i co? Jak Szatan wierzy to też jest zbawiony? Nie.

Zwróć uwagę na "wyznasz, że Jezus jest Panem", to znaczy że kto ogłosi Jezusa swoim Panem, swoim zwierzchnikiem (a tego szatan nie umie zrobić). Kto wyzna że Jezus jest Panem czyli "odda się pod panowanie"! Chodzi o oddanie swojego życia pod zwierzchnictwo Boga, mówiąc np. "Boże oddaję Ci swoje życie, Ty jesteś teraz szefem mojego życia, teraz TY się martw..." polecam na maksa! O matko! Jak ja to polecam! :)

Nadal brzmi mgliście? O co chodzi z tą łaską? Ok, a więc historyjka + filmik. Wyobraź sobie że umarłeś i stoisz w takiej wieeelkiej długiej kolejce, jakby na terminalu dla samolotów. Ludzie podchodzą po kolei do okienka i tam dostają bilet do jednego z 2 samolotów, jeden leci do nieba, drugi do piekła... zresztą zobacz sam ;)



Łaska to dar który jest udzielany komuś komu się nie należy.

Łaska  [ˈwaska][u̯aska]
rzeczownik, rodzaj żeński
znaczenia:
(1.1) przychylnośćwielkoduszność
(1.2) darowanie lub złagodzenie kary
(1.3) rel. dar udzielany człowiekowi przez Bogaa którego przyznanie nie jest związane z żadną zasługą
przykłady:
(1.1) Należy umieć zarobić na swoje utrzymaniea nie tylko liczyć na łaskę innych ludzi.
(1.2) Urzędnik przyłapany na szpiegostwie błagał króla o łaskę.

Łaska to coś na co nie zasłużyliśmy sobie ani trochę, a wręcz tak jak w tym przykładzie z królem, o łasce mówi się wtedy, kiedy dostaje się coś na co się nie zasłużyło, w momencie kiedy solidnie zasłużyło się na coś zupełnie przeciwnego. Zasłużyłeś na śmierć, a dostajesz życie, kiedy narobiłeś długów i zasłużyłeś na wizytę komornika w swoim domu, a dostajesz 10 000zł od anonimowej osoby zupełnie za nic :) być może myślisz sobie "Dobra dobra, łaska łaską, ale ja naprawdę nie jestem złym człowiekiem no! Są gorsi ode mnie, na pewno nie zasługuję na to żeby iść do piekła!".





No tak, być może na tle morderców, gwałcicieli i oszustów o których można sobie posłuchać włączając tvn24, nie wypadasz tak źle, ale w oczach Boga każdy człowiek jest jednakowo winny grzechu. Znasz 10 przykazań? Musieliśmy uczyć się ich do pierwszej komunii i na bierzmowanie :) na pewno je znasz. Pewnie kojarzysz tego kolesia z brodą – Mojżesza który właził na tę górę, żeby zawrzeć przymierze z Bogiem. Przypomnij sobie te 10 przykazań (swoją drogą jak poszukasz dekalogu w biblii to możesz być szczerze zaskoczony jak różni się dekalog który znasz, od tego który jest w Księdze Wyjścia 20:2-17 i Księdze Powtórzonego Prawa 5:6–21) a teraz pomyśl... zdarzyło Ci się w trakcie trwania Twojego całego życia złamać... chociaż 1 z tych przykazań? Może 2 albo 3? :) No ok.. może złamałeś 4... ale przecież znasz ludzi którzy złamali WSZYSTKIE z tych przykazań! Na ich tle nie wypadasz tak źle, prawda? :) Jesteś przy nich wręcz "dobrym człowiekiem". Jeśli tak właśnie myślisz, na pewno nie spodoba Ci się to, co ma do powiedzenia Jakub ;)

"Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie. Ten bowiem, który powiedział: Nie cudzołóż!, powiedział także: Nie zabijaj! Jeżeli więc nie popełniasz cudzołóstwa, jednak dopuszczasz się zabójstwa, jesteś przestępcą wobec Prawa." Jak 2:10

Jednym słowem - jeśli zgrzeszyłeś tylko raz w życiu, złamałeś wszystkie przykazania, bo prawo jest jak szyba w oknie. Nie ważne czy zrobisz w szybie małą dziurkę strzelając w nią z wiatrówki, czy rozbijesz ją całą wielkim kamieniem, tak czy siak cała będzie popękana i cała jest do wymiany. Nie ma ani jednego człowieka w historii świata który by nie złamał prawa, wszyscy zasługują na karę.



"Dlatego z uczynków prawa nie będzie usprawiedliwiony przed nim żaden człowiek, gdyż przez prawo jest poznanie grzechu. Ale teraz niezależnie od prawa objawiona została sprawiedliwość Boża, o której świadczy prawo i prorocy, i to sprawiedliwość Boża przez wiarę w Jezusa Chrystusa dla wszystkich wierzących. Nie ma bowiem różnicy, gdyż WSZYSCY zgrzeszyli i brak im chwały Bożej,"  
Rz 3:20-23

Porównywanie się między sobą, nie ma więc sensu, bo każdy z nas stłukł szybę – prawa. Nie ma ani jednej osoby która by nie zgrzeszyła, oprócz jednego – Jezusa Chrystusa – dzięki któremu możemy przyjąć dar wiecznego życia, właśnie w niebie, przez WIARĘ – niezależnie od prawa.




Zbawienie nie jest jedynym powodem dla którego warto uwierzyć i oddać życie Jezusowi, jest ich o wiele więcej. Warto zdać sobie sprawę, że Bóg już zrobił swoją część roboty, wziął wszystkie Twoje grzechy, choroby i całe nieszczęście człowieka, jakie wkradło się do naszego życie przez grzech i wykupił nas od tego. Był bity, opluwany i zamordowany – po to, żebyśmy my mogli iść do nieba, cieszyć się zdrowiem i dostatnim życiem. Teraz Bóg niczego innego tak nie pragnie jak tego – żebyś oddał mu swoje życie i tym samym przyjął od Niego w prezencie to – za co on już zapłacił. To na prawdę proste... :) On serio bardzo chce żebyś żył dostatnim życiem, pełnym radości i śmiechu :) chce też żebyś mieszkał z nim w raju. Teraz – kiedy znasz już prawdę – co stoi na przeszkodzie? :) 

środa, 14 września 2011

Bóg zmienił moje życie





Nazywam się Konrad Mackiewicz, a to jest moja historia. Świadectwo o tym jak poznałem Boga i jak zmieniło to moje dotychczasowe życie.



Miałem 16 lat kiedy poszedłem do liceum. Byłem przeciętnym dzieciakiem, nie czułem się w niczym dobry, bardziej przytłaczało mnie to w czym jestem kiepski. Czasem chodziłem do kościoła, ale to co tam słyszałem było dla mnie zarąbiście... nudne. Czułem jakby moje życie płynęło obok mnie, jakbym nie miał na nie żadnego wpływu i był tylko zdany na los. Płynąłem z prądem, wiedziałem że muszą robić to co wszyscy żeby coś osiągnąć, czyli uczyć się, iść na studia, mieć dobrą pracę i założyć rodzinę. Na ten czas wydawało mi się to jednak zbyt odległe, więc po prostu czepiałem się wszystkiego co sprawiało mi przyjemność, a kiedy się tym nudziłem, rzucałem to. Z ludźmi postępowałem w sumie podobnie, o ile byli mi w czymś potrzebni, albo czułem się z nimi dobrze - byłem z nimi, a kiedy przestawali być mi potrzebni – odchodziłem.



Któregoś dnia do naszej szkoły (to był sam początek liceum) przyszli zakonnicy z zakonu Jezuitów. Zaczęli mówić o Bogu i wierze, tak prosto i otwarcie, jak jeszcze nigdy dotąd nie słyszałem. Widziałem że mówią to z przekonania, że mówią o kimś kogo znają. Kiedy tak nam opowiadali że Bóg może zmienić nasze życie, czułem że w tych słowach jest jakieś światło. Był to czas w moim życiu kiedy miałem szczerze dość codzienności, przeciętności i bycia nikim... czułem że ta przeciętność i podążanie za tłumem... powoli mnie zabija. Pomyślałem sobie "Jeżeli Bóg jest prawdziwy, a to co oni mówią jest prawdą, to dam temu Bogu szansę... może faktycznie coś mnie omija i może faktycznie coś może się zmienić". To wszystko. Taka prosta myśl. „Dam temu całemu Bogu szansę”.

To na co zapraszali Jezuici, to były rekolekcje w milczeniu. Nie można było z nikim rozmawiać przez 4 dni, jedynym naszym zajęciem było, jedzenie, spanie, czytanie biblii i słuchanie krótkich konferencji prowadzonych przez Jezuitów. Pierwsze 2 dni czułem się jak idiota... co ja tu robię? W ogóle tu nie pasuję! To co Oni mówią to jakaś abstrakcja! Nie chciałem jednak wracać tak szybko do domu, więc robiłem to co wszyscy – czytałem biblię, i starałem się mówić do Boga... bo tak naprawdę to wiedziałem od początku że On jest, tylko nie wiedziałem jaki jest, czego ode mnie chce i o co mu kurde w ogóle chodzi. Wtedy, nawet nie wiem dokładnie kiedy, pojawiło się jakieś takie pragnienie żeby Go poznać, żeby Go dotknąć, poczuć. No bo przecież czytałem ciągle w tej książce o ludziach którzy Go spotkali i wtedy ich życie całkowicie się zmieniało... kurcze, a niczego tak nie potrzebowałem – niż tego żeby moje życie się zmieniło! Dlaczego? Po co? Nie wiedziałem, ale jakoś tak serio głęboko, w środku mnie, ale nie w głowie, tylko w środku.... hmm... serca? – wiedziałem, że życie to coś więcej. Zdałem sobie sprawę że to przeświadczenie o tym, że jest coś więcej, towarzyszyło mi od zawsze! Tylko skrzętnie je zagłuszałem, bo na co dzień musiałem przecież robić to co wszyscy... 

i wtedy zacząłem mówić do Niego, tak szczerze, jak do człowieka: „Kim Ty jesteś? Czego chcesz ode mnie? Pokaż mi! Ja nic nie rozumiem! - wołałem jak dziecko - Jeśli to jest prawda, co jest napisane w tej książce... to odmień moje życie tak jak odmieniłeś życie tego Piotra, Mateusza, Pawła... jestem przecież zwykłym kolesiem jak Oni! Proszę bardzo! Pozwalam Ci wywrócić moje życie do góry nogami, jeśli to ma coś zmienić oddaje Je Tobie”. Miałem bardzo małe nadzieje na to że to coś zmieni, ale jednak po cichu przed samym sobą w to wierzyłem...


Przedostatniego dnia rekolekcji, kiedy połowa ludzi zrezygnowała i pojechała do domu, zostałem sam w pokoju... i wtedy panowała prawdziwa cisza. O ile wcześniej było tam bardzo cicho, to teraz było naprawdę całkowicie cicho, kompletna cisza. Wziąłem do ręki biblię i... coś pękło. Z każdym kolejnym czytanym słowem czułem się coraz bardziej swobodnie i bardziej... jak... prawdziwy ja. Fragmenty ewangelii, wersety i pojedyncze słowa wyskakiwały na mnie z kartek i przeszywały na wylot. Mówiłem do Boga... i zdałem sobie sprawę że On mi odpowiada! To było niesamowite, jakbym odzyskał słuch i wzrok po wielu latach bycia pozbawionym tych zmysłów. To jak Bóg mi odpowiadał to nie był raczej „głos w głowie”, jak to czasem ludzie opisują, chociaż momentami coś bardzo w tym stylu :P Jednak bardziej jak przeświadczenie, jak przekonanie. Niby nic nie widziałem swoimi fizycznymi oczami, ani nie słyszałem głosu, ale dokładnie wiedziałem co On chce mi przekazać. Czasem jak ktoś Ci bliski, mama, tata, siostra tylko na ciebie wymownie spojrzą, to już wiesz co chcą Ci powiedzieć. To było to. Spojrzenie które przeszywało miłością! Wypełniało taką miłością, jakiej nigdy nie znałem. Czułem na sobie Jego wzrok, obecność i opiekę. To było takie uczucie jakbym właśnie wrócił do domu po długiej i męczącej wędrówce.

Kiedy wróciłem do Olsztyna, po prostu unosiłem się nad ziemią. Byłem innym człowiekiem.

"Dlatego jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; to, co stare, przeminęło, oto nastało nowe." 2Kor 5:17

nawet moi kumple i znajomi to zauważyli. Nie ukrywałem tego co się stało, świadczyłem o tym otwarcie :) i wiele z osób z którymi się dzieliłem tym doświadczeniem Boga, uwierzyło i nawróciło się, inni po prostu stwierdzili że zbzikowałem. Zacząłem więcej chodzić do kościoła, modlić się i czytać biblię na codzień. Każdy dzień sprawiał mi niesamowitą, radość. Budziłem się z uśmiechem na ustach, chciało mi się żyć! Nigdy wcześniej nie byłem blisko z kościołem, więc wszystko było dla mnie takie nowe! Szybko odkryłem że księża w moim kościele w Olsztynie nie są tacy jak Jezuici z rekolekcji, nie mówią z takim przekonaniem... a wręcz często mówią jakby sami nie wierzyli w to co mówią. Nie przejmowałem się tym jednak, "to przecież też ludzie" mówiłem sobie. Minęło trochę czasu, emocje opadły i wszystko wskazywało że wracam do "starego życia", znowu zaczynałem zachowywać się jak szuja i coraz częściej pojawiałem się w konfesjonale, bo ciągle czułem się brudny przed Bogiem, a spowiedź dawała mi uczucie ulgi. Cały czas liceum, to była taka walka. Wiedziałem że moje życie się zmieniło na rekolekcjach, ale nie było żadnej stabilizacji, niby mówiłem ciągle o Bogu, modliłem się, ale jak szedłem do szkoły to byłem taki jak "wszyscy", a nawet gorszy niż wcześniej. Prowadziłem trochę podwójne życie i zaczynało mnie to frustrować, czułem że to fałszywe, ale nie potrafiłem wyrwać się z tej sinusoidy. W międzyczasie pojechałem na kolejne rekolekcje w milczeniu, znowu pojawił się znany ogień i zanim się wypalił zostałem zaproszony do rady wspólnot skupiających młodzież, po tych właśnie rekolekcjach. Jezuici zaproponowali żebyśmy założyli w Olsztynie wspólnotę modlitewną. Od razu się zgodziłem, pytając sam siebie "co to kurde jest wspólnota modlitewna?!". Skrzyknąłem kilkoro znajomych, niektórzy z nich byli na rekolekcjach, niektórzy nawrócili się przez moje świadectwo, a niektórzy w ogóle nie wiadomo skąd się wzięli :P

Jak widać mieliśmy do siebie dystans ;)


Zanim jednak to się stało, Jezuici zaprosili mnie na spotkanie liderów tych wspólnot po-rekolekcyjnych. Poznałem tam ludzi tak samo wierzących jak ja! To było mega przeżycie! Oni mnie rozumieli, nie musiałem im się tłumaczyć z tego że chodzę do kościoła (tak jak czasem musiałem to robić przed innymi ludźmi), bo oni byli tacy jak ja. Szybko odkryłem że są nawet krok dalej, bo mieli coś czego ja jeszcze nie znałem.

"A Ty modlisz się w językach?" zapytała mnie jakaś dziewczyna na tym spotkaniu liderów. "W czym się modlę?" odpowiedziałem trochę zawstydzony, że nie wiem nawet o czym ona do mnie mówi. Wszyscy roześmiali się, a mi zrobiło się strasznie głupio. Zaczęli mi spokojnie tłumaczyć czym jest chrzest w Duchu Świętym i modlitwa w językach. (Dla tych którzy właśnie zadają sobie pytanie co to jest ten Chrzest w Duchu Świętym wikipedia służy) Byłem trochę wystraszony, nawet kiedy powoływali się na biblię Dz 2:1-12 i mówili że to całkiem normalna rzecz – nie bardzo im wierzyłem. "To bankowo jakaś sekta, czas stąd spadać Kondi" – pomyślałem sobie, ale wszyscy wstawali właśnie do modlitwy, więc głupio było teraz wyjść. Wtedy pierwszy raz usłyszałem jak oni modlili się w językach... poczułem się jakby ktoś mnie zabrał do nieba i jakbym właśnie słyszał anielskie śpiewy. Nie da się tego opisać komuś kto tego nie słyszał. Nie rozumiałem ani słowa z ich modlitwy, ale nie miałem wątpliwości że chwalą Boga i że jest w tym niesamowita moc. Tak jakby nad ich głowami było otwarte niebo. Dowiedziałem się od nich, że jest więcej darów duchowych, tak jak dar prorokowania, uzdrawiania chorych itp. Tutaj zaczęła się jazda. Zapragnąłem Ducha Świętego i tej mocy. To był już ten etap, kiedy rekolekcje, Jezuici i znajomi z innych wspólnot, to była większa część mojego życia. Kochałem tych ludzi, czułem się z nimi świetnie. Wszystko inne odstawiałem na bok, kiedy pojawiała się opcja wyjazdu i ponownego spotkania z nimi. Jednak w domu i w szkole... sinusoida ciągle trwała, a mnie coraz bardziej to frustrowało.

Nie minęło dużo czasu jak, doświadczyłem chrztu w Duchu Świętym, modlitwy w językach i oczywiście przyniosłem to „info” na spotkania naszej wspólnoty w Olsztynie. Ludzie też podchodzili do tego z rezerwą, ale po jakimś czasie (przy wsparciu Jezuitów) nasza modlitwa niewiele różniła się już od tej którą usłyszałem na tamtym spotkaniu liderów. To było niesamowite. Prorokowaliśmy, modliliśmy się, chwaliliśmy Boga, ze spotkania na spotkanie na naszej modlitwie można było doświadczyć coraz więcej mocy, Bóg działał przede wszystkim w naszych emocjach... bo nie za bardzo wiedzieliśmy jak mógłby działać inaczej. Na tamten czas to był dla mnie niesamowity cud, można było przyjść na spotkanie i niemal dotknąć Boga. Na spotkaniach prawie zawsze był z nami ksiądz proboszcz, który "opiekował się" naszą wspólnotą. Szybko zauważyłem pewną zależność. Power/Ogień na spotkaniach, był mocno uwarunkowany tym w jakim nastroju przychodzili uczestnicy spotkania. Jeżeli mieli dobry humor, modlitwa szła świetnie. Jeżeli jednak ktoś miał gorszy nastrój, czuł się zdołowany, to nie modlił się tak jak zawsze – głośno, podnosząc ręce – tylko siedział z założonymi rękoma i nie odzywał się. Wystarczyło że przyszło tylko kilka osób "zdołowanych" i już cała modlitwa szła jak po grudzie :P

teraz wiem że większość z tych dołów, musiała wynikać z potępienia jakie ludzie czuli, odnośnie swoich grzechów. Ja sam wierzyłem jeszcze wtedy, że moje grzechy są odpuszczone dopiero wtedy, kiedy z wszystkich wyspowiadam się w konfesjonale... i jak miałem niewyspowiadane grzechy przed spotkaniem wspólnoty... po prostu nie przychodziłem na spotkanie, bo czułem się brudny przed Bogiem, czułem że nie mogłem się modlić. (Dzisiaj wiem że to bzdura. Kiedy uwierzyłem w Jezusa, urodziłem się na nowo, a wszystkie moje grzechy zostały wtedy odpuszczone... a raczej zostały mi odpuszczone, kiedy Jezus umarł za mnie 2 tysiące lat temu, ale jeśli chcesz wiedzieć o tym więcej to przeczytaj notkę "Odpuszczenie (wszystkich) grzechów"



Jak teraz patrzę na te nasze spotkania wspólnoty w tamtym czasie, widzę kilka rzeczy. Po pierwsze nasza relacja z Bogiem, opierała się na tym co działo się w naszych emocjach, przez co było to bardzo nietrwałe. Ciągle ta kolejka górska, takie "raz na wozie, raz pod wozem", nienawidziłem tego... Wiązało się to głównie z tym że nie mieliśmy pojęcia, czym różni się stare przymierze które przeminęło, od nowego przymierza – w którym żyjemy. Nie wiedzieliśmy że dzięki ofierze Jezusa mamy bezpośredni dostęp do mocy z której możemy korzystać (a wręcz zostaliśmy do tego powołani) bez ograniczeń i restrykcji. Mieliśmy głowy pełne doktryn, które na maksa wykrzywiały nam obraz Boga i zamykały na lepsze poznawanie i doświadczanie Go... Modlenie się za dusze czyścowe, te litanie, modlitwy o wstawiennictwo świętych, różańce, grzechy ciężkie i lekkie, niepokalane poczęcie Maryii i ponad wszystko to, że Bóg dopuszcza do nas choroby żeby nas czegoś nauczyć.

"... i tak unieważniliście słowo Boga dla waszej tradycji."Mt 15:6 

Byliśmy zbawieni, a to co robiliśmy na spotkaniach było miłe Bogu, jednak w głowach mieliśmy zamęt, ja sam widziałem coraz więcej sprzeczności w tym co robiłem, modliłem się jednak do Ducha Świętego, aby to On był moim nauczycielem i żeby On mnie prowadził... a Duch Święty wysłuchuje modlitw... :)

Któregoś dnia mój przyjaciel Jezuita wrzucił na facebooka link do tego


i to był przełom. Byłem w szoku, pierwszy raz usłyszałem żeby ktoś brał biblię tak bardzo dosłownie, tak bardzo na serio i pierwszy raz widziałem żeby ktoś w 10cio minutowym kazaniu ujął tyle ważnych prawd i jednocześnie obalił tyle głupot w mojej głowie. Oczywiście syrena alarmowa wyła już od pierwszej sekundy "UWAŻAJ! TO NIEKATOLICKIE!", ale nie miałem przecież wątpliwości – ten koleś mówił z Ducha Świętego! nie ma opcji żeby sam to wszystko wymyślił, na dodatek czytał to wszystko z takiej samej biblii jaką ja trzymam w ręku! Helloł!? To nie może być złe! Klikałem więc ciągle następny filmik, z panelu po prawej który na youtubie nazywa się "Propozycje"... propozycje... :P śmieszy mnie to teraz :) Duch Święty odpowiedział na moją modlitwę :) tylko zamiast mówić mi "W to masz wierzyć, a w to nie!"... proponował mi delikatnie... żebym porzucił bzdury w które uwierzyłem, a zastąpił to prawdą o Bogu! Kiedy zacząłem słuchać Billa Johnsona zakiełkowało w mojej głowie coś, co biblia nazywa odnowieniem umysłu (Rz 12:2). Tak sobie słuchałem tych kazań, robiłem sobie z zapałem notatki aż w „Propozycjach” trafiłem na filmik na którym kilka osób modli się za dziewczynę która ma jedną nogę krótszą od drugiej, a w trakcie tej modlitwy jedna noga "odrasta" i równa się z tą zdrową.

to po prostu nie mieściło mi się w głowie... kiedy to zobaczyłem, pół dnia spędziłem na krześle starając się podgiąć nogę, tak żeby to wyglądało jak na tym filmiku, a kiedy mi się nie udało i zebrałem myśli do kupy pomyślałem: "Jeżeli to jest od Boga, to musi to być dostępne dla wszystkich wierzących... a jeżeli tak jest, to dlaczego tego nie uczą w moim kościele!?". Miałem mętlik w głowie, nie wiedziałem już co myśleć... czułem że właśnie przekraczam jakąś granicę i że za nią robi się „niebezpiecznie”, czułem pod skórą że będę musiał zadać kilka trudnych pytań moim znajomym księżom i że może im się to wcale nie spodobać. Bo zapytają mnie gdzie to usłyszałem, a ja będę musiał przyznać się że słuchałem „tych protestantów”. Wiedziałem jednak... że muszę poznać prawdę...


Pytania eksplodowały po prostu w mojej głowie, odpowiedzi oczywiście szukałem tam gdzie zawsze – w biblii, ale nie znalazłem tam odpowiedzi na „Po co księżom te sukienki? Co to znaczy że papież jest nieomylny? Jak to apostołowie mieli żony i dzieci...? To czemu księża nie mogą? Czemu msza w kościele zawsze musi wyglądać tak samo? Po co są te wszystkie wierszyki w kościele, skoro modlitwa to przecież DIALOG z Bogiem?”.

Kiedy pytałem o to księży (a znałem ich wtedy sporo, byłem przecież bardzo blisko z kościołem), to Ci po prostu „gubili się w zeznaniach”. Na jedno pytanie uzyskiwałem tyle odpowiedzi, ilu księży o to spytałem :) Np. Kiedy pytałem o to czy Bóg dopuszcza choroby do człowieka żeby np. go czegoś nauczyć, to jeden odpowiadał że: kategorycznie nie bo Bóg jest miłością, drugi że oczywiście że tak, bo Bóg jest niepojęty w swojej mądrości, trzeci mówił że to „wielka tajemnica wiary” i nie ma na to prostej odpowiedzi (potem bajkę z wielką tajemnicą słyszałem jeszcze wiele razy). Nie wiedziałem już co myśleć o tym wszystkim... „To ma być ta mądrość kościoła katolickiego? Do tego doszedł przez 2000 lat?” - pomyślałem - „Nie możesz przecież odejść Konrad, bo przecież gdzie pójdziesz?”.

Tak... wtedy pierwszy raz przemknęła mi przez głowę myśl żeby odejść i ta myśl była jak kubeł zimnej wody, ale szybko ją zdusiłem, zajmując się ważniejszymi rzeczami – ciągle szukałem odpowiedzi. Byłem święcie przekonany, że spotkam jakiegoś mądrego księdza, który mi to wszystko wytłumaczy i będę mógł spokojnie zasnąć. Bo jak mogłem spać spokojnie, widząc tyle sprzeczności pomiędzy biblią, a tym co widziałem w kościele? Dogmat o nieomylności papieża, dogmat o niepokalanym poczęciu, czyściec, kult obrazów, kult świętych? „Skąd to się wzięło? Niech mi ktoś to w końcu wytłumaczy!? Na jakiej podstawie ludzie w to wierzą?” - myślałem. Nie widziałem sensu w ukrywaniu swoich pytań i wątpliwości przez światem, nie miałem przecież nic do ukrycia. Dzieliłem się więc tym wszystkim na spotkaniach wspólnoty. Ale robiłem to trochę z lękiem... Czułem się jakbym w swoim rodzinnym domu... znalazł w schowku pod schodami, coś czego nie miałem znaleźć, coś wstydliwego, coś odrażającego, coś co rodzice ukrywali przede mną i teraz był właśnie moment kiedy pokazywałem to rodzeństwu – mówiąc - „Macie jakiś pomysł co to jest i do czego służy?”. Szybko dochodziliśmy do wniosku, że to co znaleźliśmy to nic dobrego. Kiedy zauważyłem że moje poszukiwanie odpowiedzi jest zaraźliwe, że zasiałem swoje pytania również w ich głowach..... i wtedy dostałem telefon z samej centrali... :) od Jezuitów z Gdyni...

Dzwonił wtedy Jezuita, którego mało znałem, był wściekły, mówił że „to co wyprawiam przechodzi wszelkie pojęcie”. Oznajmił mi że przyjadą do Olsztyna w trybie natychmiastowym, żeby wyjaśnić „całą tę zaistniałą sytuację”. Nie bardzo rozumiałem co to znaczy, trochę się przestraszyłem, ale wertując swoje sumienie, nie miałem sobie niczego do zarzucenia, nie okłamałem nikogo, nie nakłaniałem nikogo do odejścia z kościoła, miałem po prostu mnóstwo pytań, na które nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Wtedy nawet się ucieszyłem -„Może przyjedzie ktoś mądry i faktycznie wyjaśnią mi moje wątpliwości”. Jaki byłem wtedy naiwny... :)

Jakimś „dziwnym trafem”, dzień przed przyjazdem Jezuitów, Karolina (moja przyjaciółka ze wspólnoty) narzekała że boli ją kolano, „no to co? Pomodlę się!” powiedziałem :) i tak jak Piotr w dziejach apostolskich powiedział do paralityka „W Imieniu Jezusa mówię Ci wstań”, ja powiedziałem „W Imieniu Jezusa bólu idź precz, kolano bądź zdrowe!”. Karolina uśmiechnęła się i powiedziała „Nie boli!”. To był dla nas szok! Ona faktycznie została uzdrowiona! Wyskoczyliśmy w górę i zaczęliśmy krzyczeć "CHWAŁA PAAANU!" i w ogóle, skakać i krzyczeć. Ona biegała po pokoju sprawdzając ciągle swoje kolano, po chwili skakała na jednej nodze (tej na którą przed chwilą utykała). To był czad :) Bóg uzdrowił ją, a my mogliśmy tego dotknąć. Wtedy już wiedziałem że Bóg chce żeby każdy był zdrowy i że uzdrowienie jest prostsze niż myśleliśmy.

Następnego dnia do Olsztyna faktycznie przyjechało 3 jezuitów. Jeden ksiądz (ten który dzwonił) i dwóch zakonników których znałem całkiem nieźle. Przyszli też ludzie z naszej wspólnoty, na ten czas było nas kilkanaście osób, niemal wszyscy pojawili się na tym spotkaniu. Zaczęło się miło od herbatki i ciasteczek, a potem nagle ksiądz odstawił kubek z herbatą i wypalił „Dobra dość tego... Wierzysz w dogmat o nieomylności papieża?”, po chwili zrozumiałem że to było do mnie. Zrobiłem oczy jak 5 złotych i szczęka mi opadła - „no chyba na dzień dzisiejszy to... nie.” powiedziałem niepewnie. „a w dogmat o niepokalanym poczęciu Maryii też nie wierzysz Konrad?” - „No... biblia mówi że wszyscy zgrzeszyli, ale sam nie wiem... chyba tez nie.” posypało się kilka pytań podobnego kalibru i dopiero po chwili otrząsnąłem się i przypomniałem sobie, że przecież nie jestem w ciemię bity i też gadać potrafię, wiec przerwałem i mówię „Zaraz zaraz... ale nie daje mi się ksiądz w ogóle bronić! Mogę coś wyjaśnić? Mogę w ogóle coś powiedzieć?” i wtedy usłyszałem te pamiętne słowa.... Jeżeli ktoś oglądał film „Luther” o Marcinie Lutrze, mogą brzmieć znajomo :)

„Nie rozumiesz Konrad. Nie przyjechaliśmy z Tobą dyskutować. Jeżeli podważasz dogmaty kościoła katolickiego jesteś heretykiem, jeżeli podważasz dogmat o nieomylności papieża, to taką osobę nazywamy w kościele schizmatykiem. Nikt nie będzie się z Tobą spierał, przyjechaliśmy sprawdzić czy jeszcze jesteś katolikiem czy nie, jak widać – nie jesteś nim i nie kryjesz tego.” któryś z zakonników przerwał mu i zaczął coś mówić żeby uspokoić napięcie, ja jednak wtedy włączyłem pauzę... jak na filmie. Oni coś tam jeszcze mówili, a ja byłem gdzieś indziej.

Nigdy tego nie zapomnę. Siedziałem tam z rozdziawionymi szeroko ustami, a prawda rąbnęła mnie prosto między oczy. Desperacko chciałem pogodzić doktryny katolickie z tym co mówi biblia. Miałem otwartą głowę i szukałem prawdy, a Oni nie szukali prawdy – dla nich ona się nie liczyła. Bardziej liczyło się dla nich co mówi ich zakonny przełożony. Kazał im przyjechać, to przyjechali, to co kościół katolicki mówi na temat dogmatów, oni mówią. Papież tak kazał? To robią to. Wersety z biblii to nie był dla nich argument. Kiedy to zrozumiałem byłem wściekły, ale zaraz przyszedł taki spokój. Wiedziałem już że nie da się pogodzić nauczania kościoła katolickiego, z tym co mówi biblia i z tym co pokazywał mi Bóg. Proszę bardzo. Miałem swoją odpowiedź, mimo że to nie była odpowiedź jakiej bym się wtedy spodziewał.

Z dnia na dzień niemal wszyscy moi znajomi Jezuici, również Ci którzy byli moimi bliskimi... hmmm...nie bliskimi... oni byli moimi najbliższymi przyjaciółmi, bo nie miałem wtedy przyjaciół bliższych od nich – po prostu przestali się do mnie odzywać, jakby mnie nigdy nie znali. Zero odpowiedzi na smsy, maile, wiadomości na facebooku – nic. Jakbym umarł.



Dwa tygodnie później podpisałem apostazję, czyli akt który odłączał mnie, na moje własne życzenie od wspólnoty kościoła katolickiego. Wychodząc z biura parafialnego, poczułem się jakby nagi. Odarty z takiej skorupy. Czułem że pozbyłem się czegoś nienaturalnego. Nie miałem już parafii, proboszcza, biskupa... byłem tylko ja, Bóg i ten świstek na którym było napisane że już nie jestem katolikiem. To było bardzo fajne, uwalniające uczucie... :)

Jak na złość dla tych, którzy mówili mi wtedy że to właśnie koniec mojego chrześcijaństwa, zacząłem doświadczać jeszcze więcej cudów, jeszcze więcej łaski Bożej i zacząłem rozumieć jeszcze więcej, z tego co On mówił do mnie w Swoim Słowie :)

Kim jestem dzisiaj? Po tym wszystkim? Jestem niesamowicie szczęśliwym człowiekiem! :) Kocham Boga całym sercem, służę mu - nie dlatego że tak trzeba, ale dlatego że tak go kocham i nie potrafię żyć inaczej. Bo jeśli kogoś kochasz, to przecież lubisz go słuchać i być z nim. Żyję z pasją, żyję pełnią jakiej wcześniej nie znałem. Pustka i próżnia w moim środku, została wypełniona. Kocham ludzi! Korzystam i doświadczam na maksa mocy i łaski która na mnie spoczywa, cieszę się świadomością, że wszystkie grzechy przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, są mi odpuszczone. W ogóle kiedyś nie potrafiłem nic zrobić dobrze... dzisiaj... heeh :P czuję się jakby wszystko czego dotknę „zmieniało się w złoto”. Wiem jak to brzmi.... ale serio momentami myślę że problemy same uciekają mi z drogi. Problemy oczywiście pojawiają się i czasem są to całe góry problemów... ale już nie ma we mnie lęku, zapomniałem jak to jest drżeć i bać się, bo jeśli Ten który stworzył wszechświat, mieszka we mnie, to co może stanąć mi na drodze? Jeśli nawet wszystko co najgorsze spadłoby na mnie i zabiliby mnie i umarłbym....! To i tak wygrałem dzięki Jezusowi, bo idę wtedy prosto do mojego Taty... do raju! :) 

Szybko odkryłem że zakłamane doktryny i fałszywa religijność, zadomowiła się też w kościołach protestanckich, a wręcz niektóre są przez to bardziej martwe niż kościół katolicki. Głoszę więc dobrą nowinę o Bogu który nie potępia i kocha, o Bogu którego znam i z którym przyjaźnię się i o Jego łasce, której doświadczyłem. Nie werbuję nikogo do żadnej denominacji, bo sam przecież w żadnej nie jestem. Dziś kościół dla mnie to nie budynek, nie organizacja. Kościół to dla mnie wszyscy ludzie którzy oddali życie Bogu, to po prostu ciało Chrystusa, w tym sensie wspólnota ludzi wierzących. Każdy kto przyjął Jezusa jako swojego jedynego Pana i Zbawiciela, jest dla mnie święty i jest dla mnie bratem :) Nie mam żalu do nikogo, nikogo o nic nie obwiniam. Jezus wiedział że prawda ewangelii będzie dzielić ludzi

"Nie sądźcie, że przyszedłem przynieść pokój na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem i córkę z jej matką, a synową z teściową. I nieprzyjaciółmi człowieka [będą] jego domownicy.” Mt 10:34-36 

Prawda dzieli :) nie jest jednak przeszkodą w miłości, jest jej źródłem. Więc kocham i uczę się kochać jeszcze bardziej, nie robię wielkich planów na przyszłość, Bóg się mną opiekuje i On mnie prowadzi z dnia na dzień. Dzięki temu mogę patrzeć w przyszłość całkowicie bez strachu i cieszyć się prawdziwym życiem.

Być może czytasz to i myślisz "To jest nierealne, to nie jest możliwe... Ja tak nie potrafię... nie umiem tak żyć... nie ma tego we mnie". Wyjaśnijmy więc sobie jasno, to gdzie jestem i jak żyję nie zawdzięczam czemuś co JA zrobiłem. Nie wypracowałem tego, ani nie wymyśliłem. Uwierzyłem tylko, taką malutką wiarą w to, że to może coś zmienić i przyjąłem nowe życie jako prezent. Bo zbawienie to dar, za darmo. Wszystko zawdzięczam Jezusowi i jego poświęceniu, bo to co mam i co jest we mnie dzisiaj... nie jest w mocy człowieka. Dlatego właśnie oddaję Chwałę Bogu! On naprawdę zmienił moje życie :)

To jest moja historia. Bez upiększeń i bez ubarwień. Opisałem wszystko dokładnie tak jak było i jak jest. Jeżeli poruszyło Cię coś i chcesz się ze mną skontaktować, pisz śmiało na kondi106@gmail.com