Nazywam
się Konrad Mackiewicz, a to jest moja historia. Świadectwo o tym jak poznałem
Boga i jak zmieniło to moje dotychczasowe życie.
Miałem
16 lat kiedy poszedłem do liceum. Byłem przeciętnym dzieciakiem,
nie czułem się w niczym dobry, bardziej przytłaczało mnie to w
czym jestem kiepski. Czasem chodziłem do kościoła, ale to co tam
słyszałem było dla mnie zarąbiście... nudne. Czułem jakby moje
życie płynęło obok mnie, jakbym nie miał na nie żadnego wpływu
i był tylko zdany na los. Płynąłem z prądem, wiedziałem że
muszą robić to co wszyscy żeby coś osiągnąć, czyli uczyć się,
iść na studia, mieć dobrą pracę i założyć rodzinę. Na ten
czas wydawało mi się to jednak zbyt odległe, więc po prostu
czepiałem się wszystkiego co sprawiało mi przyjemność, a kiedy
się tym nudziłem, rzucałem to. Z ludźmi postępowałem w sumie
podobnie, o ile byli mi w czymś potrzebni, albo czułem się z nimi
dobrze - byłem z nimi, a kiedy przestawali być mi potrzebni –
odchodziłem.
Któregoś
dnia do naszej szkoły (to był sam początek liceum) przyszli
zakonnicy z zakonu Jezuitów. Zaczęli mówić o Bogu i wierze, tak
prosto i otwarcie, jak jeszcze nigdy dotąd nie słyszałem.
Widziałem że mówią to z przekonania, że mówią o kimś kogo
znają. Kiedy tak nam opowiadali że Bóg może zmienić nasze życie,
czułem że w tych słowach jest jakieś światło. Był to czas w
moim życiu kiedy miałem szczerze dość codzienności,
przeciętności i bycia nikim... czułem że ta przeciętność i
podążanie za tłumem... powoli mnie zabija. Pomyślałem sobie
"Jeżeli Bóg jest prawdziwy, a to co oni mówią jest prawdą,
to dam temu Bogu szansę... może faktycznie coś mnie omija i może
faktycznie coś może się zmienić". To wszystko. Taka prosta
myśl. „Dam temu całemu Bogu szansę”.

i wtedy zacząłem mówić do Niego, tak szczerze, jak do człowieka: „Kim Ty jesteś? Czego chcesz ode mnie? Pokaż mi! Ja nic nie rozumiem! - wołałem jak dziecko - Jeśli to jest prawda, co jest napisane w tej książce... to odmień moje życie tak jak odmieniłeś życie tego Piotra, Mateusza, Pawła... jestem przecież zwykłym kolesiem jak Oni! Proszę bardzo! Pozwalam Ci wywrócić moje życie do góry nogami, jeśli to ma coś zmienić oddaje Je Tobie”. Miałem bardzo małe nadzieje na to że to coś zmieni, ale jednak po cichu przed samym sobą w to wierzyłem...
Przedostatniego
dnia rekolekcji, kiedy połowa ludzi zrezygnowała i pojechała do
domu, zostałem sam w pokoju... i wtedy panowała prawdziwa cisza. O
ile wcześniej było tam bardzo cicho, to teraz było naprawdę
całkowicie cicho, kompletna cisza. Wziąłem do ręki biblię i...
coś pękło. Z każdym kolejnym czytanym słowem czułem się coraz
bardziej swobodnie i bardziej... jak... prawdziwy ja. Fragmenty
ewangelii, wersety i pojedyncze słowa wyskakiwały na mnie z kartek
i przeszywały na wylot. Mówiłem do Boga... i zdałem sobie sprawę
że On mi odpowiada! To było niesamowite, jakbym odzyskał słuch i
wzrok po wielu latach bycia pozbawionym tych zmysłów. To jak Bóg
mi odpowiadał to nie był raczej „głos w głowie”, jak to
czasem ludzie opisują, chociaż momentami coś bardzo w tym stylu
:P Jednak bardziej jak
przeświadczenie,
jak przekonanie. Niby nic nie widziałem swoimi fizycznymi oczami,
ani nie słyszałem głosu, ale dokładnie wiedziałem co On chce mi
przekazać. Czasem jak ktoś Ci bliski, mama, tata, siostra tylko na
ciebie wymownie spojrzą, to już wiesz co chcą Ci powiedzieć. To
było to. Spojrzenie które przeszywało miłością! Wypełniało
taką miłością, jakiej nigdy nie znałem. Czułem na sobie Jego
wzrok, obecność i opiekę. To było takie uczucie jakbym właśnie
wrócił do domu
po długiej i męczącej wędrówce.
Kiedy
wróciłem do Olsztyna, po prostu unosiłem się nad ziemią. Byłem
innym człowiekiem.
"Dlatego
jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; to, co stare,
przeminęło, oto nastało nowe." 2Kor
5:17

![]() |
Jak widać mieliśmy do siebie dystans ;) |
Zanim jednak to się stało, Jezuici zaprosili mnie na spotkanie liderów
tych wspólnot po-rekolekcyjnych. Poznałem tam ludzi tak samo
wierzących jak ja! To było mega przeżycie! Oni mnie rozumieli, nie
musiałem im się tłumaczyć z tego że chodzę do kościoła (tak
jak czasem musiałem to robić przed innymi ludźmi), bo oni byli
tacy jak ja. Szybko odkryłem że są nawet krok dalej, bo mieli coś
czego ja jeszcze nie znałem.


teraz
wiem że większość z tych dołów, musiała wynikać z potępienia
jakie ludzie czuli, odnośnie swoich grzechów. Ja sam wierzyłem
jeszcze wtedy, że moje grzechy są odpuszczone dopiero wtedy, kiedy
z wszystkich wyspowiadam się w konfesjonale... i jak miałem
niewyspowiadane grzechy przed spotkaniem wspólnoty... po prostu nie
przychodziłem na spotkanie, bo czułem się brudny przed Bogiem,
czułem że nie mogłem się modlić. (Dzisiaj
wiem że to bzdura. Kiedy uwierzyłem w Jezusa, urodziłem się na
nowo, a wszystkie moje grzechy zostały wtedy odpuszczone... a raczej
zostały mi odpuszczone, kiedy Jezus umarł za mnie 2 tysiące lat
temu, ale jeśli chcesz wiedzieć o tym więcej to przeczytaj notkę "Odpuszczenie (wszystkich) grzechów"
Jak
teraz patrzę na te nasze spotkania wspólnoty w tamtym czasie, widzę kilka
rzeczy. Po pierwsze nasza relacja z Bogiem, opierała się na tym co
działo się w naszych emocjach, przez co było to bardzo nietrwałe.
Ciągle ta kolejka górska, takie "raz na wozie, raz pod wozem",
nienawidziłem tego... Wiązało się to głównie z tym że nie
mieliśmy pojęcia, czym różni się stare przymierze które
przeminęło, od nowego przymierza – w którym żyjemy. Nie
wiedzieliśmy że dzięki ofierze Jezusa mamy bezpośredni dostęp do
mocy z której możemy korzystać (a wręcz zostaliśmy do tego
powołani) bez ograniczeń i restrykcji. Mieliśmy głowy pełne
doktryn, które na maksa wykrzywiały nam obraz Boga i zamykały na
lepsze poznawanie i doświadczanie Go... Modlenie się za dusze
czyścowe, te litanie, modlitwy o wstawiennictwo świętych, różańce,
grzechy ciężkie i lekkie, niepokalane poczęcie Maryii i ponad
wszystko to, że Bóg dopuszcza do nas choroby żeby nas czegoś
nauczyć.
"... i tak unieważniliście słowo Boga dla waszej tradycji."Mt 15:6
Byliśmy
zbawieni, a to co robiliśmy na spotkaniach było miłe Bogu, jednak w głowach
mieliśmy zamęt, ja sam widziałem coraz więcej sprzeczności w tym
co robiłem, modliłem się jednak do Ducha Świętego, aby to On był
moim nauczycielem i żeby On mnie prowadził... a Duch Święty
wysłuchuje modlitw... :)
Któregoś
dnia mój przyjaciel Jezuita wrzucił na facebooka link do tego


Pytania
eksplodowały po prostu w mojej głowie, odpowiedzi oczywiście
szukałem tam gdzie zawsze – w biblii, ale nie znalazłem tam
odpowiedzi na „Po co księżom te sukienki? Co to znaczy że papież
jest nieomylny? Jak to apostołowie mieli żony i dzieci...? To czemu
księża nie mogą? Czemu msza w kościele zawsze musi wyglądać tak
samo? Po co są te wszystkie wierszyki w kościele, skoro modlitwa to
przecież DIALOG z Bogiem?”.

Tak...
wtedy pierwszy raz przemknęła mi przez głowę myśl żeby odejść i ta myśl była jak kubeł zimnej wody, ale szybko ją zdusiłem, zajmując się ważniejszymi rzeczami –
ciągle szukałem odpowiedzi. Byłem święcie przekonany, że
spotkam jakiegoś mądrego księdza, który mi to wszystko wytłumaczy
i będę mógł spokojnie zasnąć. Bo jak mogłem spać spokojnie,
widząc tyle sprzeczności pomiędzy biblią, a tym co widziałem w
kościele? Dogmat o nieomylności papieża, dogmat o niepokalanym
poczęciu, czyściec, kult obrazów, kult świętych? „Skąd to się
wzięło? Niech mi ktoś to w końcu wytłumaczy!? Na jakiej
podstawie ludzie w to wierzą?” - myślałem. Nie widziałem sensu
w ukrywaniu swoich pytań i wątpliwości przez światem, nie miałem
przecież nic do ukrycia. Dzieliłem się więc tym wszystkim na
spotkaniach wspólnoty. Ale robiłem to trochę z lękiem... Czułem
się jakbym w swoim rodzinnym domu... znalazł w schowku pod
schodami, coś czego nie miałem znaleźć, coś wstydliwego, coś odrażającego, coś co
rodzice ukrywali przede mną i teraz był właśnie moment kiedy pokazywałem to
rodzeństwu – mówiąc - „Macie jakiś pomysł co to jest i do
czego służy?”. Szybko dochodziliśmy do wniosku, że to co
znaleźliśmy to nic dobrego. Kiedy zauważyłem że moje poszukiwanie
odpowiedzi jest zaraźliwe, że zasiałem swoje pytania również w
ich głowach..... i wtedy dostałem telefon z samej centrali... :) od
Jezuitów z Gdyni...


„Nie
rozumiesz Konrad. Nie przyjechaliśmy z Tobą dyskutować. Jeżeli
podważasz dogmaty kościoła katolickiego jesteś heretykiem, jeżeli podważasz dogmat o
nieomylności papieża, to taką osobę nazywamy w kościele
schizmatykiem. Nikt nie będzie się z Tobą spierał, przyjechaliśmy
sprawdzić czy jeszcze jesteś katolikiem czy nie, jak widać – nie
jesteś nim i nie kryjesz tego.” któryś z zakonników przerwał
mu i zaczął coś mówić żeby uspokoić napięcie, ja jednak wtedy
włączyłem pauzę... jak na filmie. Oni coś tam jeszcze mówili, a
ja byłem gdzieś indziej.
Nigdy
tego nie zapomnę. Siedziałem tam z rozdziawionymi szeroko ustami, a
prawda rąbnęła mnie prosto między oczy. Desperacko chciałem
pogodzić doktryny katolickie z tym co mówi biblia. Miałem otwartą
głowę i szukałem prawdy, a Oni nie szukali prawdy – dla nich ona
się nie liczyła. Bardziej liczyło się dla nich co mówi ich zakonny przełożony. Kazał im przyjechać, to przyjechali, to co kościół katolicki
mówi na temat dogmatów, oni mówią. Papież tak kazał? To robią to. Wersety z
biblii to nie był dla nich argument. Kiedy to zrozumiałem byłem wściekły, ale zaraz przyszedł taki spokój.
Wiedziałem już że nie da się pogodzić nauczania kościoła katolickiego, z
tym co mówi biblia i z tym co pokazywał mi Bóg. Proszę bardzo. Miałem swoją odpowiedź, mimo że to nie była
odpowiedź jakiej bym się wtedy spodziewał.
Z
dnia na dzień niemal wszyscy moi znajomi Jezuici, również Ci
którzy byli moimi bliskimi... hmmm...nie bliskimi... oni byli moimi najbliższymi
przyjaciółmi, bo nie miałem wtedy przyjaciół bliższych od nich
– po prostu przestali się do mnie odzywać, jakby mnie nigdy nie
znali. Zero odpowiedzi na smsy, maile, wiadomości na facebooku –
nic. Jakbym umarł.
Dwa
tygodnie później podpisałem apostazję, czyli akt który odłączał
mnie, na moje własne życzenie od wspólnoty kościoła katolickiego. Wychodząc
z biura parafialnego, poczułem się jakby nagi. Odarty z takiej
skorupy. Czułem że pozbyłem się czegoś nienaturalnego. Nie
miałem już parafii, proboszcza, biskupa... byłem tylko ja, Bóg i
ten świstek na którym było napisane że już nie jestem
katolikiem. To było bardzo fajne, uwalniające uczucie... :)
Jak
na złość dla tych, którzy mówili mi wtedy że to właśnie
koniec mojego chrześcijaństwa, zacząłem doświadczać jeszcze
więcej cudów, jeszcze więcej łaski Bożej i zacząłem rozumieć
jeszcze więcej, z tego co On mówił do mnie w Swoim Słowie :)
Kim jestem dzisiaj? Po tym wszystkim? Jestem niesamowicie szczęśliwym człowiekiem! :) Kocham Boga całym
sercem, służę mu - nie dlatego że tak trzeba, ale dlatego że tak
go kocham i nie potrafię żyć inaczej. Bo jeśli kogoś kochasz, to przecież
lubisz go słuchać i być z nim. Żyję z pasją, żyję pełnią jakiej wcześniej nie znałem. Pustka i próżnia w moim środku, została wypełniona. Kocham ludzi! Korzystam i doświadczam na maksa mocy i łaski która na
mnie spoczywa, cieszę się świadomością, że wszystkie grzechy
przeszłe, teraźniejsze i przyszłe, są mi odpuszczone. W ogóle
kiedyś nie potrafiłem nic zrobić dobrze... dzisiaj... heeh :P czuję
się jakby wszystko czego dotknę „zmieniało się w złoto”. Wiem
jak to brzmi.... ale serio momentami myślę że problemy same uciekają mi z drogi. Problemy oczywiście pojawiają się i czasem są to całe góry problemów... ale już nie ma we mnie lęku, zapomniałem jak to jest drżeć i bać się, bo jeśli Ten który stworzył wszechświat, mieszka we mnie, to co może stanąć mi na drodze? Jeśli nawet wszystko co najgorsze spadłoby na mnie i zabiliby mnie i umarłbym....! To i tak wygrałem dzięki Jezusowi, bo idę wtedy prosto do mojego Taty... do raju! :)
Szybko odkryłem że zakłamane doktryny i fałszywa religijność, zadomowiła się też w kościołach protestanckich, a wręcz niektóre są przez to bardziej martwe niż kościół katolicki. Głoszę więc dobrą nowinę o Bogu który nie potępia i kocha, o Bogu którego znam i z którym przyjaźnię się i o Jego łasce, której doświadczyłem. Nie werbuję nikogo do żadnej denominacji, bo sam przecież w żadnej nie jestem. Dziś kościół dla mnie to nie budynek, nie organizacja. Kościół to dla mnie wszyscy ludzie którzy oddali życie Bogu, to po prostu ciało Chrystusa, w tym sensie wspólnota ludzi wierzących. Każdy kto przyjął Jezusa jako swojego jedynego Pana i Zbawiciela, jest dla mnie święty i jest dla mnie bratem :) Nie mam żalu do nikogo, nikogo o nic nie obwiniam. Jezus wiedział że prawda ewangelii będzie dzielić ludzi
Szybko odkryłem że zakłamane doktryny i fałszywa religijność, zadomowiła się też w kościołach protestanckich, a wręcz niektóre są przez to bardziej martwe niż kościół katolicki. Głoszę więc dobrą nowinę o Bogu który nie potępia i kocha, o Bogu którego znam i z którym przyjaźnię się i o Jego łasce, której doświadczyłem. Nie werbuję nikogo do żadnej denominacji, bo sam przecież w żadnej nie jestem. Dziś kościół dla mnie to nie budynek, nie organizacja. Kościół to dla mnie wszyscy ludzie którzy oddali życie Bogu, to po prostu ciało Chrystusa, w tym sensie wspólnota ludzi wierzących. Każdy kto przyjął Jezusa jako swojego jedynego Pana i Zbawiciela, jest dla mnie święty i jest dla mnie bratem :) Nie mam żalu do nikogo, nikogo o nic nie obwiniam. Jezus wiedział że prawda ewangelii będzie dzielić ludzi
"Nie sądźcie, że
przyszedłem przynieść pokój na ziemię. Nie przyszedłem
przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z
jego ojcem i córkę z jej matką, a synową z teściową. I
nieprzyjaciółmi człowieka [będą] jego domownicy.” Mt 10:34-36
Prawda dzieli :) nie jest jednak przeszkodą w miłości, jest jej
źródłem. Więc kocham i uczę się kochać jeszcze bardziej, nie
robię wielkich planów na przyszłość, Bóg się mną opiekuje i
On mnie prowadzi z dnia na dzień. Dzięki temu mogę patrzeć w przyszłość całkowicie bez strachu i cieszyć się prawdziwym życiem.
Być może czytasz to i myślisz "To jest nierealne, to nie jest możliwe... Ja tak nie potrafię... nie umiem tak żyć... nie ma tego we mnie". Wyjaśnijmy więc sobie jasno, to gdzie jestem i jak żyję nie zawdzięczam czemuś co JA zrobiłem. Nie wypracowałem tego, ani nie wymyśliłem. Uwierzyłem tylko, taką malutką wiarą w to, że to może coś zmienić i przyjąłem nowe życie jako prezent. Bo zbawienie to dar, za darmo. Wszystko zawdzięczam Jezusowi i jego poświęceniu, bo to co mam i co jest we mnie dzisiaj... nie jest w mocy człowieka. Dlatego właśnie oddaję Chwałę Bogu! On naprawdę zmienił moje życie :)
To jest moja historia. Bez upiększeń i bez ubarwień. Opisałem wszystko dokładnie tak jak było i jak jest. Jeżeli poruszyło Cię coś i chcesz się ze mną skontaktować, pisz śmiało na kondi106@gmail.com
Być może czytasz to i myślisz "To jest nierealne, to nie jest możliwe... Ja tak nie potrafię... nie umiem tak żyć... nie ma tego we mnie". Wyjaśnijmy więc sobie jasno, to gdzie jestem i jak żyję nie zawdzięczam czemuś co JA zrobiłem. Nie wypracowałem tego, ani nie wymyśliłem. Uwierzyłem tylko, taką malutką wiarą w to, że to może coś zmienić i przyjąłem nowe życie jako prezent. Bo zbawienie to dar, za darmo. Wszystko zawdzięczam Jezusowi i jego poświęceniu, bo to co mam i co jest we mnie dzisiaj... nie jest w mocy człowieka. Dlatego właśnie oddaję Chwałę Bogu! On naprawdę zmienił moje życie :)
To jest moja historia. Bez upiększeń i bez ubarwień. Opisałem wszystko dokładnie tak jak było i jak jest. Jeżeli poruszyło Cię coś i chcesz się ze mną skontaktować, pisz śmiało na kondi106@gmail.com