piątek, 27 września 2013

Wszystko jest za darmo.

No dobra, teraz uwaga. Jeśli nie jesteś chrześcijaninem i nie posiadasz żywej relacji z Bogiem, to cały ten wpis będzie Ci pewnie ciężko zrozumieć, chociaż w sumie jak nim jesteś, to pewnie też nie łatwo będzie przełknąć te słowa... więc? :P no trudno.

Jedną z pierwszych lekcji jaką dostałem dorastając, to ta że "nie ma nic za darmo". Chcesz mieć dużo kasy, musisz ciężko pracować. Chcesz mieć idealne ciało, czekają Cię wyrzeczenia i dużo treningu. Chcesz być w czymś na prawdę dobry? Musisz to robić tyle razy, aż... to znienawidzisz, a potem dalej to robić. Taką informację otrzymałem jako dziecko i tak też starałem się żyć. W sumie... wszyscy dostaliśmy tę lekcję i jest to wręcz zapisane w naszych mózgach "NIE MA NIC ZA DARMO".

Dobra, czyli na wszystko trzeba sobie zapracować i nikt ani wykształcenia, ani pracy, ani kasy za darmo nie rozdaje. Ok. Niby to takie jasne i logiczne, ale w praktyce? Zbyt często dzieje się tak, że nam się po prostu nie udaje osiągnąć tego co chcemy, albo (to częściej) coś nam wysiada po drodze i nie możemy się cieszyć zwycięstwem. No bo, co to za radość z dostania się na medycynę, jeśli przypłaciłeś to nerwicą...? Taką prawdziwą, z chodzeniem do psychiatry. Trochę ciężko powiedzieć komuś kogo to spotkało "no wiesz. Nie ma nic za darmo", bo już w naszej głowie, to się nie do końca się zgadza. Coś tu nie gra. Jakby ktoś chciał za wszelką cenę, zepsuć nam radość z tego co osiągnęliśmy.

Ale wróćmy do mnie. Kiedy byłem w szkole, nie mogłem odnaleźć zupełnie niczego w czym był najlepszy, albo chociaż dobry. We wszystkim byłem... średni, albo po prostu kiepski. Wydawało mi się że nie jestem zdolny do osiągnięcia czegokolwiek. Żadna ze szkół w której byłem nie potrafiła udzielić mi odpowiedzi na pytanie "w czym jestem dobry?", wytykała za to bez litości wszystko to w czym byłem... beznadziejny :) nie mogę mieć o to żalu do kogokolwiek, cały ten system od samej podstawy jest tak, a nie inaczej skonstruowany.


No i wtedy przyszedł do mnie Jezus, z tą swoją całkowicie bezwarunkową miłością, z którą ja nie wiedziałem co robić, więc po prostu w niej utonąłem. Minęło kilka lat naszej relacji i wczoraj siedząc w samochodzie nagle doszło to do mnie. Naszą ulicę rozkopali i nie ma zbyt wiele miejsc parkingowych przez to. Zaparkowałem właśnie (równolegle!) w miejscu, w którym mój samochód nie miał prawa się zmieścić i doszło do mnie, coś całkowicie sprzecznego z tą odwieczną zasadą "Nie ma nic za darmo."

Mam pracę o którą nie zabiegałem. Mam rzeczy które zawsze chciałem mieć, ale ich nie kupowałem. Mam przyjaciół, na których nie zasłużyłem. Im więcej pieniędzy rozdaję, tym więcej ich mam. Nawet kiedy wydarzy się coś złego, momentalnie BUM i wyrasta z tego coś dobrego.

Oddałem życie Bogu i ten ster też, a w efekcie czuję się jakby ta cała magia działa się zupełnie bez mojego udziału, czy wkładu. No może przy jakimś tam minimalnym, udziale który i tak opiera się tylko na wierze w to że Bóg się mną po prostu opiekuje. Idę przed siebie, a On na bieżąco układa mi ten chodnik, ten swój polbruk przed moim nosem. Czasem kiedy się zatrzymam, mogę obserwować jak to wszystko się buduje i zazębia, na moich oczach.

Tak proste i tak bezwysiłkowe jest życie które opiera się na łasce. Tak dobre i smaczne, że aż trudno w to uwierzyć. Nic dziwnego że rodzi frustrację, u ludzi którzy tego nie rozumieją.

No to co? Już nawet nie można się starać poukładać sobie życia? Chcę mieć dobrą pracę, dom, trochę pieniędzy... Co w tym takiego złego że małymi krokami dążę do celu który sobie postawiłem?

Eeee.... wszystko. Dlaczego? Bo szatan to uwielbia... :)

On uwielbia kiedy zgodnie z "Nie ma nic za darmo", ciułamy sobie to życie po swojemu. Dziergamy te nasze wielkie plany i kręcimy się w kółko po labiryncie "Jak być szczęśliwym.". Odrzucony, okrutny złodziej wszystkiego co dobre. On jest jak ten zły dzieciak na plaży, który cierpliwie czeka kiedy Ty budujesz najwspanialszy zamek z piasku na jaki Cię stać. Czeka i udaje że wcale go nie ma, a kiedy już już Twoje arcydzieło jest prawie skończone... wbiega na niego z rozpędu, wszystko depcze i rozwala.





Każdego więc, ktokolwiek słucha tych moich słów i czyni je, porównają do człowieka mądrego, który swój dom zbudował na skale. I spadł deszcz, przyszły rzeki, dmuchnęły wiatry i wpadły na ten dom, ale on nie runął, gdyż posadowiony został na skale. A każdego, kto słucha tych moich słów, lecz ich nie czyni, porównają do człowieka głupiego, który swój dom zbudował na piasku. I spadł deszcz, przyszły rzeki, dmuchnęły wiatry i uderzyły w ten dom — i runął, a jego upadek był wielki. Mt 7:24-27

Jakie to słowa mamy wprowadzać w życie? Uwierz i pozwól się kochać! Nic więcej :) Rzecz ma się zupełnie inaczej kiedy Twój Tato jest z tobą. Kiedy buduje ten zamek na plaży z Tobą. Pokazuje Ci jaki piasek lepiej się trzyma i co zrobić żeby te wieżyczki wyglądały genialnie. Kto ośmieli się zrujnować takie arcydzieło? Kto ośmieli się zaatakować, kiedy Tata jest blisko?

Kluczem do szczęścia, nie jest ciężka praca... ale oddanie siebie i swojego życia Bogu. Wtedy praca przestaje być ciężka, wszystko przychodzi jakoś tak naturalnie. Kiedy robisz coś sam, jesteś narażony... nie. Jesteś wtedy SKAZANY na to, żeby Ci się to prędzej czy później rozsypało z wielkim hukiem, a nawet jakby jakimś cudem, Twoje siódme poty przynoszą rezultat... to satysfakcja trwa ile? :) 5-10 minut? No bo przecież zaraz chcesz czegoś innego, stawiasz sobie kolejne cele, albo przytłacza Cię ilość tych rzeczy, które się nie udały po drodze. Kiedy żyjesz z łaski, "satysfakcję" zastępuje po prostu wdzięczność. To nie jest pozwolenie na siedzenie na tyłku i nic nie robienie, ale zaproszenie do tego żeby wyrzec się siebie, żeby... umrzeć :)


To przecież takie proste.

Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy, padłszy na ziemię, nie obumrze, pozostanie samo tylko ziarnem, jeżeli zaś obumrze, przyniesie plon obfity. Kto miłuje swoje życie, straci je, kto zaś nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. J 12:24-25

Nie bądź głupkiem :) nie buduj na piasku. Twoje własne wysiłki przyniosą Ci tylko frustrację. Jeśli chcesz być szczęśliwy musisz najpierw umrzeć. O wiele łatwiej jest tak właśnie żyć. Po prostu wyrzec się swojego pomysłu na siebie i iść z Bogiem z rękę, jak dzieciak! Niczym się nie martwiąc. Świat chce nam sprzedać temat "Bądź wolny! Bądź Panem swojego życia! Sam musisz o siebie zadbać!", a Jezus mówi Ci :

Nie troszczcie się o wasze życie; o to, co będziecie jedli i pili, ani o wasze ciało, myśląc w co się ubierzecie. Czyż życie nie jest więcej warte niż pokarm, a ciało czyż nie jest czymś więcej niż ubranie? Popatrzcie na ptaki: nie sieją, nie zbierają plonów ani nie gromadzą ziarna, a jednak wasz Ojciec żywi je. Czyż nie jesteście warci więcej niż one? Zresztą kto z was może, choćby o to najbardziej zabiegał, dorzucić do życia jedną chwilę? Czemu się martwicie o ubranie? Popatrzcie na lilie polne, jak rosną! Przecież nie pracują, ani nie przędą. Mówię wam, że nawet Salomon w całym swoim blasku nie był ubrany jak któraś z nich. Jeśli więc zioła polne, które dziś są, a jutro będą wrzucone do ognia, Bóg tak przyodziewa, to czy nie zrobi On jeszcze więcej dla was, o ludzie małej wiary! Nie martwcie się więc mówiąc: Co będziemy jedli? Co będziemy pili? W co się ubierzemy? Są to sprawy, o które zabiegają poganie. Ojciec wasz wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Szukajcie najpierw królestwa Bożego i jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie troszczcie się o dzień jutrzejszy: jutro zatroszczy się samo o siebie. Mt 6:25-34



To jest klucz do prawdziwego życia bez strachu, bez lęku o swoją przyszłość. Ufam że Bóg jest, że On wie. ŻE ON WIE :) czego mi potrzeba, po co mam się więc przejmować. Robię więc krok do przodu, a polbruk znowu układa się sam tuż przed moim nosem. Trolololoooo! :)